Opowiadanie o padającym dysku

Był sobie komputer. Pracował dzielnie, znosił eksperymenty użytkowników. Trwało to wiele lat... Tak, tak... Komputer zaczynał być trochę stary... No, i pewnego dnia się uwiesił i tak już zostało. Nic go nie przywracało do jakiegokolwiek ruchu na ekranie, mimo, że akurat wisiał na okrojonym Debianie zawanym Skolelinuksem, czyli w obecnej terminologii Debian Edu.

Po wykonaniu operacji wyłącznikiem sieciowym w komputerze była już ciemność. Zostało stwierdzone przepalenie się bezpiecznika w zasilaczu, czyli tak na prawdę zasilacz do wymiany.

Komputer był marki SQUADACK z Przymorza w Gdańsku, zasilacz zwykły ATX. Kupiliśmy nowy zasilacz i okazało się, że nie wszystko jest zupełnie standartowe. Nie każda nowa wtyczka zasilacza pasowała do starego gniazdka płyty głównej.
Właściwie to tak było od początku, bo jedna wtyczka miała przewody klejone taśmą izolacyjną. Nie byłam pewna, czy aby kolory kabelków nie mają znaczenia. No, więc po długim googlowaniu znalazłam stronę amerykańskiej firmy handlującej kabelkami, która to firma rozpisała dokładnie, nawet który kolor oznacza jakie napięcie. Wniosek: należało łączyć kabelki o tym samym kolorze izolacji. Nożyczki i taśma izolacyjna załatwiła problem wtyczki i gniazdka.

Sam zasilacz niekoniecznie pasował do obudowy, ale to nie szkodzi. Powstał dodatkowy otwór wentylacyjny, a zasilacz mógł spokojnie wisieć na dwóch śrubkach w obudowie.

Komputer ożył po podłączeniu do prądu. No... ale po kolei... Dysk uruchomił się ze stwierdzeniem, że są błędy w systemie i z propozycją odpalenia fsck po zalogowaniu się jako root. Takie przygody już miałam w życiu, nic strasznego: zalogowałam się i uruchomiłam e2fsck. Program zadawał masę niezbyt zrozumiałych pytań, palec bolał od potwierdzającego bezmyślnego wciskania entera i po paru minutach system się uruchomił. Nawet wszystko było na swoim miejscu, nie trzeba było odgadywać prawdziwych nazw plików i katalogów zachowanych w /lost+found i kopiować ich na swoje miejsce. Kiedyś tak miałam i nauczyłam się, że "rekurencyjnie" to znaczy katalog razem z zawartością w dialekcie ludzi nierozumiejących man-ów.

Przez kilka dni komputer z dyskiem nie sprawiały kłopotów. Czasami tylko BIOS nie widział dysku przy starcie, ale po restarcie wszystko było dobrze. Nawet wyniki kilkudniowej pracy znalazły się na nim. Jak to zwykle bywa, złośliwość rzeczy martwych i moje gapiostwo (czytaj: niezrobienie kopii zapasowej Bardzo Ważnego Pliku,w skrócie BWP) i... przy próbie wysłania pocztą elektroniczną tegoż pliku komputer się zawiesił...

Wysłał - nie wysłał - wysłał - nie wysłał... Później dowiedziałam się, że nie wysłał. ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, czy istnieje gdziekolwiek w świecie inna aktualna kopia BWP, niż ta, która była na tym dysku.

W końcu zdecydowałam się na reset i BIOS nie wykrył dysku... Po pogrzebaniu w kabelkach, może po dociśnięciu wtyczek, a może dzięki zmianie układu chmur na niebie, BIOS zaskoczył, ale zaraz GRUB, który powinien zastartować Linuksa wywalił się z:
"GRUB loading stage 1.5."
"GRUB loading, please wait..."
(czekanie do nieskończoności?) albo innymi errorami. Nie było nawet wezwania do sprawdzenia dysku przez program fsck; rozruch systemu nie dochodził do tego miejsca.

Prawda była brutalna: mam problem. Grozi mi wykonanie od nowa dwu-trzydniowej pracy, jeśli nic nie wymyślę.

Na szczęście miałam inny działający dysk 40GB z Debianem Sarge, z którego mogłam próbować szukać mądrych rad z internetu. Traktowałam go eksperymentalnie, jak sama nazwa "testing" na to by wskazywała. Na dodatek miałam komplet 15 (tak, tak, ludki od Debiana się nie ograniczają ilością płyt w dystrybucji) płyt instalacyjnych niedawno kupionych z firmy Deinter z Lublina http://www.asseq.com/ za około 40 złotych, w tym poczta.

Mądrzy ludzie wymyśleli linuksowe dystrybucje ratunkowe i różne programy ratunkowe. Miałam Auroxa, który podobno może działać jako ratunkowy. W skrócie: nie uruchomił się. Może komputer był za słaby (Penitium II 266MHz to już chyba nie nowość)? Albo nie mógł zrozumieć, co się dzieje z twardym dyskiem. To chyba jest urok dystrybucji automatycznie montujących wszystko, co jest w komputerze.

Czytałam cuda o Knoppixie, który ratuje wszystkich od wszystkiego i na dodatek nie katuje zielonego użytkownika czarem linii poleceń na samym wstępie kontaktów. Sciągnęłam najnowszą wersję, nagrałam na płytę i spróbowałam go uruchomić. Międlił się, międlił... W końcu zastartował, ale nie miał zamontowanego dysku.
Wniosek: problem jest poważny; to nie tylko problem startu systemu.

W komentarzach do jednego artykułu wychwalającego Knoppixa znalazłam pochwałę programu dd_rescue. Dd_rescue zgrywa dokładny obraz uszkodzonej partycji z uszkodzonego dysku, który można zapisać na innym dysku. Potem można próbować odzyskiwać to, co się da, nie narażając się na dalsze konsekwencje wynikające z narastających problemów z oryginałem.

Więcej, po angielsku:
http://www.oreillynet.com/cs/user/view/wlg/5205
http://www.tivocommunity.com/tivo-vb/showthread.php?postid=1597973

Sam Knoppix tu nie pomoże, bo trzeba by gdzieś ten odzysk nagrać. Potrzebny jest sprawny dysk z dużą ilością miejsca.

Mój Sarge miał dość nową wersję dd_rescue. Zainstalowałam ją. Potem wyłączyłam komputer i podłączyłam mój problem jako drugi dysk, ale nie zrobiłam nic, żeby go montować w Linuksie.
Doczytałam się, że poważne operacje ratunkowe wykonuje się na odmontowanych (linuksowo, oczywiście) dyskach.

Odpaliłam dd_rescue,
dd_rescue -B 1b -b 2M -A -v -l dd_rescue-img.log /dev/hdc /hda7/hda1_rescue.img

po ponad godzinie wszystko było przekopiowane na zdrowy dysk jako jeden plik hda1_rescue.img. To oznaczało chyba, że nie było uszkodzeń fizycznych na dysku, bo by to zajęło więcej czasu.

Zamontowałam ten plik
mount -o loop /mnt/hda7/hda1_rescue.img /mnt/hda7

Potem odpaliłam e2fsck i tylko przyciskałam enter przez chyba pół godziny, albo i więcej, bo robiłam sobie przerwy na herbatę.

Skutek był świetny: obraz dysku po "naprawieniu" zawierał nienaruszony mój Bardzo Ważny Plik. Po przekopiowaniu na dyskietkę i normalne miejsce na zdrowym dysku BWP wysłałam koleżance, z którą nad nim pracowałam.

Trefny dysk po wymontowaniu z komputera już nie jest używany. Jeszcze go nie wyrzuciliśmy, ale na pewno nie będziemy go używać. Może damy dzieciom do gier?

Wnioski:

I to by było na tyle...
08.03.2005
Basia Głowacka e-mail:jastra@ jastra.com.pl

============================== Great Seal of
Gdansk with mediewian ship

index do spisu treści / to the site content list