O końcu świata

Wojna z Niemcami zbliżała się do końca, ale spokój nie zagościł jeszcze na długo w Hadeńkowcach, mimo, że minął rok od przegonienia Niemców przez Armię Czerwoną. Bojówkarze ukraińscy skutecznie terroryzowali zarówno resztki polskiej ludności, swoich ukraińskich rodaków, jak i nowe władze radzieckie. Dziadek, który był w polskiej armii Berlinga (II Armia Wojska Polskiego) właściwie nie miał po co wracać do domu - on był trochę bardziej Polakiem, niż babcia, dlatego mógłby być natychmiast zabity po powrocie.

Ukraińcy, którzy nie uciekli do band UPA byli wcielani do Armii Czerwonej, nie mieli nawet prawa wyboru, czy wolą armię polską, czy nie. Uchylanie się od wojska było karane śmiercią i spaleniem domu. A cała wioska była drewniana i kryta w większości strzechami, nieliczne domy miały dach blaszany. Niektórzy byli wcielanie do "striełków", czyli takiego niby-wojska do pilnowania magazynów i ci mieli największą szansę na zastrzelenie przez albo UPA, albo władze. Każdy podejrzewał ich o współpracę z przeciwnikiem, bez względu na to, czy służyli tylko jednej, czy wszystkim stronom jednocześnie. I tak nie mieli wyboru.

Władze radzieckie skolektywizowały formalnie Ukraińców, nie zostawiając im żadnej możliwości dyskusji. Miejscowi Polacy, a właściwie żony Polaków, którzy byli w wojsku Berlinga, bo innych już prawie nie było, wykręcały się, że mąż walczy na wojnie, a one same nie mogą decydować o przystąpieniu z całą rodziną do kołhozu. Władze nie naciskały, pewnie wiedząc, że będą organizowane przesiedlenia ludności polskiej na zachód.

Wojna się skończyła, dziadek po jakimś czasie został zdemobilizowany i miał możliwość zajęcia jakiegoś gospodarstwa na ziemiach odebranych Niemcom, jako osadnik wojskowy. Znalazł prawie pustą wioskę w lesie, niedaleko ujścia Warty do Odry i stwierdził, że może przez jakiś czas tam będzie można spokojnie przeczekać zamieszanie w domu. To Ownice.

Właściwie wtedy już było pewne, że tam, w Hadeńkowcach Polski nie będzie, ale przecież tam był dom i rodzina, i wszystko. To przecież nie pierwszy raz w historii tej ziemi, że granice państw wędrowały, ale ludzie zawsze zostawali albo wracali, jeśli musieli uciekać. Zawsze trzeba posprzątać bałagan zostawiony po wojnie i ktoś to musi zrobić. Jednak czasy się zmieniały i nie było powrotów, ale wtedy jeszcze nie wszyscy o tym wiedzieli - ani Niemcy z małej wioski w lesie, ani Polacy z większej wioski w Zachodniej Ukrainie.

Coraz więcej Polaków z Ukrainy zgłaszało się do punktów przesiedleńczych, babcia też. Władze radzieckie już dogadały się z władzami polskimi o przesiedleniu na zachód "obywateli polskich narodowości polskiej" z terenów Litwy, Białorusi i Ukrainy wcielonych do Związku Radzieckiego. Nazwano to repatriacją, mimo, że przecież ci ludzie wyjeżdżali ze swoich domów, a nie do nich wracali. Polityka.

Lokalni bojówkarze ukraińscy chcieli zachować swoich wrogów dla siebie: starali się zastraszyć polskie rodziny wybierające się na zachód, że zostaną wymordowani, zanim dotrą na kolej. A to nie były żarty: wtedy w dzień rządziły władze radzieckie, ale w nocy coraz bardziej zdesperowani bojówkarze.

Dlatego przygotowania do wyjazdu starano się ukryć przed wszystkimi. Powoli załatwiano formalności w mieście, sprzedawano niektóre rzeczy, przygotowywano zapasy na drogę, wybierano zwierzęta, które miały być zabrane: krowa, kilka kur i kurczaków, ściśle zabronione prosiaki. Przygotowano także zapas twardej waluty na drogę: suszony tytoń i samogon. Wyjechać miała moja babcia z dwójką dzieci, a jej mama miała zostać w domu. No, bo ktoś musiał dbać o gospodarstwo, zamim się nie uspokoi i będzie można wrócić.

I pewnego dnia wszystko znalazło się w towarowym wagonie kolejowym, a ściśle zabronione prosiaki zostały podane przez siostrę dziadka przez dziurę w podłodze wagonu. I tak zaczęła się podróż, trwająca dwa tygodnie do innego świata.


Co było dalej?

Co ja będę wypisywać, lepiej sobie obejrzeć film - cudo "Sami swoi". Kto widział, ten wie, kto nie widział, ten niech szybko sobie obejrzy. To wszystko to święta prawda. I spotkania typu "-Wróg? No, to co, że wróg! Ale to swój wróg", i dziki koń z UNRY, i cenne zwierzę - kot, i myśl, że my tu tylko na chwilę, wiele innych rzeczy. Może niektóre szczegóły w mojej rodzinie były nieco inne niż w filmie, ale to wszystko prawda.

Pociąg jechał przez Śląsk, gdzie tamtejsza ludność witała przesiedleńców radosnymi okrzykami typu "jedzie czerwone bydło". Chyba mieli już wtedy jakieś kłopoty z przybyszami, powojennymi zdobywcami "Dzikiego Zachodu", czy tępymi urzędnikami, którzy nie rozumieli różnych kategorii Volkslisty i współpracującymi ze zwykłymi szabrownikami. Jednak część przesiedleńców została na Śląsku Opolskim, reszta jechała dalej.

Stacja kolejowa Słońsk, noc, w oddali płonie las podpalając kolejne niewypały, które dają taką kanonadę, że babcia przez całą wojnę takiego łomotu nie słyszała, jak wtedy, w czasie już pokoju. Ale wszystko już jest wyładowane, pociąg odjechal. Do Ownic - wioski, gdzie osiadł dziadek było jeszcze 7 kilometrów przez las.

W oddali majaczyło się światełko - w budce kolejarskiej siedziało kilku żołnierzy. Zabrana twarda waluta spowodowała, że po pierwsze okazało się, że znali dziadka, a po drugie byli gotowi popędzić te 7 kilometrów, by go zawiadomić, by zorganizował transport rodziny.

Wioska była zamieszkana przez kilku zdemobilizowanych żołnierzy czekających na swoje rodziny, kilka młodych Niemek, które zostały na swoich gospodarstwach, myśląc, że to się wszystko uspokoi, rodziny wrócą do siebie i będzie jak dawniej. Poza tym było kilka rodzin niemieckich i kilka już połączonych rodzin polskich. Większość gospodarstw stało jednak pustych. Niektórzy samotni "kawalerowie z odzysku" mieszkali razem z niemieckimi dziewczynami, jednak to się kończyło z chwilą przyjazdu żony z dziećmi: niemiecka dziewczyna wyjeżdżała za Odrę. Niestety, zdarzali się zaradniejsi "kawalerowie z odzysku", którzy korzystając z powojennego bałaganu, potrafili sobie załatwić ślub, nawet kościelny z nową żoną, bez rozwodu z poprzednią. Wystarczyło, że wmówił taki koledze, że jest kawalerem, i kolega przed sądem w dobrej wierze świadczył, że tak było. Jednak, zwykle po kilku latach prawda wychodziła na jaw i dwie kobiety i kilkoro dzieci musiało się pogodzić z faktem, że zostały oszukane przez ojca i męża.

Powoli gospodarstwa wypełniały się przesiedleńcami ze wschodu, ostatnie rodziny straciły nadzieję na powrót do domu. W 1957 roku przyjechali ostatni Polacy, którzy mieli dokąd jechać i wyjeżdżali ostatni Niemcy, którzy zrezygnowali z walki o przetrwanie w Ownicach. Najwytrwalsza rodzina niemiecka została aż do śmierci starszego pokolenia, a młodzi wyjechali do Niemiec w latach 70-tych. W Hadeńkowcach na Ukrainie zostałi tylko rodziny mieszane, które wolały zostać i Polacy, którzy mniej bali się Związku Radzieckiego i band ukraińskich, niż nieznanego: na przykład wdowa z trójką dzieci... Niektore rodziny podzieliły się - Polacy pojechali, Ukraińcy zostali. Ostatni przesiedleńcy opowiadali, że Ukraińcy ciągle jeszcze kopali jakieś bunkry po polach.


Styczeń 2003.

Ukraina pewnego dnia się obudziła jako niepodległe państwo, i pewnie do dziś dawni bojówkarze UPA nie rozumieją jakim cudem: przecież nikt nie został w tym celu zabity. Nie ma już miasteczek żydowskich, nie ma folwarków, nie ma kolonistów, prawie nie ma Polaków. Kołhozy już zostały sprywatyzowane. Wszystko mija i czas leczy rany, jeśli mu tylko na to pozwolić... Jest inaczej - to inny świat, tamtego nie ma.

Ale - jest Ukraina, coraz bardziej stająca na nogi, mimo biedy, kryzysów, polityków i zwykłych klęsk żywiołowych. W latach 90-tych Polacy i Ukraińcy uczyli się, jak żyć myśląc o przyszłoszłości i wzajemnych korzyściach płynących z sąsiedztwa, uczyli się stawiać pomniki ofiarom wspólnych wojen, po to, by te wojny zakończyć, może na zawsze. "-Wróg? No, to co, że wróg! Ale to swój wróg". I to chyba zostanie po obu stronach granicy, jako nasza nadzieja na przyszłość.

Niestety, polscy politycy znowu poczuli się strażnikami przedmurza, tym razem Unii Europejskiej. Wkrótce ludziom po obu stronach granicy dołączy kolejny kłopot - zamknięcie polskiej granicy ku czci Unii Europejskiej, ale, czy oni mają wyjście? I to przeżyją...

Nie wiem, jak wyglądają teraz Hadeńkowce, nie wiem nawet, czy tak się ta wioska teraz nazywa.

Ownice się rozpadają: starzy przesiedleńcy poumierali, prawie wszyscy młodzi wyjechali do miast, w wiosce mieszka tylko kilka rodzin z dziećmi, kilkoro samotnych emerytów i czasami zsyłani prze gminę do mieszkań socjalnych narkomani i alkoholicy eksmitowani z innych miejsc. Dużo gospodarstw stoi pustych, kilka zostało zamienionych na dacze przez rodziny polskie mieszkające w Niemczech, po niektórych został tylko plac i kupka starych cegieł. Tylko jedna rodzina prowadzi porządne gospodarstwo rolne, kilka rodzin ciągle uprawia jakieś kawałki ziemi, ale tylko tyle, by mieć dla siebie. Większość pól stoi zarośniętych trawą. Szkoła stoi pusta z powodu braku dzieci a kościół zasłużył już dawno na remont. Czasem przyjeżdżają potomkowie dawnych niemieckich gospodarzy popatrzeć albo poprosić o pomoc w uporządkowaniu niemieckiej części cmentarza.

To jest zwycięstwo walki z kułactwem i zacofanym chłopstwem, ale dopiero w pełni osiągnięte w trzecim (moim) pokoleniu od jej rozpoczęcia. Dlaczego - to temat na inną historię, którą może kiedyś ja albo może ktoś inny opisze.

A mi jest szkoda lata spędzanego w kłębie dzieciaków pomiędzy małym i dużym jeziorem, pastwiskami, krowami, żniwami, końmi, lasami, grzybami. Wioska umiera. Szkoda...


Styczeń 2010

Dostawałam od czasu do czasu listy z protestami, że Ownice nie umarły, że się zmienia
To prawda, ale to jest już inne życie...
Wioska staje się letniskiem, miejscem imprez dla ludzi z zewnątrz. Prawie cała ziemia uprawna jest w rękach jednej rodziny. Pewnie to lepiej, że to rodzina z wioski, a nie jakiś za przeproszeniem "inwestor".

Czy to dobrze? Nie mi to osądzać.
Ja w Ownicach nie mieszkam i chyba nigdy nie zamieszkam.
Nie walczyłam o plac po rozwalonym gospodarstwie dziadków, bo tam nie zamieszkam.
Mam nadzieję, że ktoś o ziemię zadba, bo o ziemię trzeba dbać.


I to by było na tyle...


Barbara Głowacka jastra@ jastra.com.pl

Do spisu opowieści z dawnych czasów i nieistniejącego świata.

============================== Great Seal of Gdansk with mediewian ship

index do strony początkowej / to begin page